piątek, 26 września 2014

90. Poradnik pozytywnego myślenia - Matthew Quick

Tytuł: Poradnik pozytywnego myślenia ♦ Autor: Matthew Quick
Tytuł oryginału: Silver Linings. Playbook
Stron: 374 ♦ Wydawnictwo: Otwarte
Ocena: 2/6 

Nadrabiania zaległości książkowych ciąg dalszy. Na swojej półce posiadam dwa dzieła Matthew Quick'a. Postanowiłam, że na pierwszy rzut pójdzie książka, o której było głośno, zapewne za sprawą ekranizacji. Film oglądałam niedługo po jego premierze, także z fabułą byłam zaznajomiona. Pamiętam, że filmowa wersja bardzo mi się podobała. Była zabawna i pozytywna. A jak było z książką?

Pat wierzy, że jego życie to film, a przecież w nich zazwyczaj zdarzają się happy endy. Z wielkim przekonaniem, Pat liczy na to, że jego długa rozłąka z żoną Nikki wkrótce się zakończy. Ale zanim to się stanie, musi nad sobą popracować, przede wszystkim musi stać się miły, nie stawiać zawsze na swoim i robić to co według Boga jest słuszne. Musicie wiedzieć, że Pat przez pewny incydent trafił do ośrodka dla psychicznie chorych i zupełnie stracił poczucie czasu. Teraz gdy jego mama zabiera go do domu, Pat próbuje zmienić swoje życie na lepsze, ciężko pracując na szczęśliwe zakończenie.

Poradnik pozytywnego myślenia” to książka nad wyraz specyficzna, za sprawą głównego bohatera, który jest narratorem powieści. Pat spisuje swoje przemyślenia i opowiada wydarzenia z własnej perspektywy. Robi to po to, aby później przekazać swój dziennik Nikki, by ta mogła zauważyć zmianę jaka w nim zaszła – jakim porządnym człowiekiem się teraz stał. Oczywiście prawda trochę od tego odbiega, gdyż Pat ze swoimi zaburzeniami wcale nie ma się dobrze. Nie potrafi kontrolować gniewu, dlatego chodzi na terapię do doktora Cliffa, który okazuje się być najlepszym terapeutą, z jakim miał do czynienia. Ale czy kroki jakie podejmuje Pat, wystarczą by odzyskać żonę, która nie chce mieć z nim nic wspólnego?

Co to była za książka! Trochę się przy niej umęczyłam. No dobra, nie było aż tak źle, bo przecież narracja prowadzona przez głównego bohatera była naprawdę zabawna, ale cała reszta już niekoniecznie. To znaczy, fajnie było siedzieć w głowie Pat'a, któremu troszkę brakuje piątej klepki, ale z drugiej strony było wiele elementów, które mi się bardzo nie podobały i były najzwyczajniej w świecie nudne. Pat, zarówno jak jego ojciec i brat są ogromnymi fanami Orłów- to znaczy drużyny piłkarskiej, ich mecze odbywają się bardzo często i zupełnie nie rozumiem po co autor tak bardzo się na nich skupiał. Opisy były długie i męczące, od razu przyznaję, że nawet ich nie czytałam do końca, tak bardzo mnie nudziły. Poza tym, co mnie obchodzi przebieg jakiegoś wymyślonego meczu? To było zbędne. Ale okej, autor pokazał w ten sposób, jak wielką rolę odgrywały mecze w życiu Pat'a i jego rodziny.

Mimo, że książka nie podobała mi się ani trochę, to uważam, że ma ona jedną mocną stronę. Mianowicie bohaterów, którzy są świetnie wykreowani. Jest tak: fabuła kuleje, ale bohaterowie są pierwszorzędni. O Pat'cie już sporo pisałam, ale nie wspomniałam ani słowem o Tiffany. Jest ona również ważną postacią, która jakby nie było w pewien sposób pomaga Pat'owi. Tiffany jest w jakimś stopniu do niego podobna. Niedawno straciła męża w wypadku i przez długi czas nie mogła się pozbierać po tym wydarzeniu. Tak jak Pat, chodzi ona na terapię, a oprócz tego codziennie towarzyszy mu podczas porannego joggingu. Chociaż nie odzywają się do siebie prawie wcale, łączy ich pewna dziwna relacja. Tiffany również należy do bohaterek raczej nadzwyczajnych, a zarazem interesujących.

Niestety, mimo chęci nie mogę napisać, żeby to była dobra książka. Jak dla mnie to smutne rozczarowanie, ponieważ spodziewałam się po niej czegoś znacznie lepszego. Umęczyłam się przy niej i na pewno nie chciałabym więcej tego przechodzić, więc oczywiście jej nie polecam. Nawet zabawni bohaterowie i ogólna myśl przewodnia książki, by myśleć pozytywnie, bo dzięki nastawieniu wiele może się zmienić, nie są w stanie zrekompensować okropnie nudnej całości i kulejącej akcji. 

niedziela, 21 września 2014

"Więzień Labiryntu" ekranizacja!


Dzisiejszego dnia wyczekiwałam od bardzo dawna, ze względu na ekranizację "Więźnia Labiryntu". Przede wszystkim zżerała mnie ciekawość jak będzie przedstawiony Labirynt i Strefa. Ale oczywiście, nie ukrywajmy, najważniejszym powodem, dla którego nie mogłam się go doczekać był DYLAN O'BRIEN. Taak, dzisiejsza opinia będzie w sporej części o moim uwielbieniu do niego. *oops*

WOW. Gdy wróciłam z kina, nie mogłam przestać myśleć o tym filmie, ale także analizować go. Powstało dla mnie trochę sprzeczności, ponieważ z jednej strony książka nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia, a jeśli już to bardziej negatywne, ale z drugiej jak go sobie oglądałam, to widziałam bardzo wiele różnic. Twórców bardzo poniosła fantazja i pozmieniali wiele rzeczy. Czy to dobrze? I tak i nie. Nie ma na to jednoznacznej odpowiedzi, ponieważ cieszę się, że pozmieniali niektóre elementy, ale też nie podoba mi się gdy pominęli istotne kwestie. Jak tu Wam to przedstawić bez spoilerów? Nie da rady. Dobra, w każdym razie film był genialny. Pal licho, że pozmieniali dużo, przecież i tak książka mi się nie podobała, więc nie mam pretensji. Czasami wręcz się cieszyłam, że kilka szczegółów zostało zmienionych, bo wyszło im to tylko na dobre. Książka była czasem naprawdę niedorzeczna, więc przynajmniej oszczędzili tego w filmie. 


Ok, czas na obsadę! Z góry przepraszam, za moje ochy i achy względem Dylana, ale ja naprawdę inaczej nie mogę! Uwielbiam tego aktora, odkąd go tylko poznałam w Teen Wolfie, przekonywał mnie on siebie z każdym odcinkiem, pokazując swoje niesamowite umiejętności aktorskie. Więc gdy się dowiedziałam, że będzie grał główną rolę w "Więźniu.." no to było coś wspaniałego! Bardzo się cieszę, że w końcu mogłam go zobaczyć na wielkim ekranie, mam nadzieję, że ten film tylko utoruje mu drogę do prawdziwej kariery aktorskiej na jaką zasługuje. Co ja tam z resztą będę mówić, sami powinniście zobaczyć jaki rewelacyjny z niego aktor. Jako Thomas wypadł niesamowicie, i jak w książce średnio polubiłam głównego bohatera- tak tutaj Dylan pokazał, że jednak jest to postać warta uwagi. Ok, ja już skończę pisać o nim, bo naprawdę nie chcę tak strasznie fangirlować. Reszta obsady jest powiedzmy sobie - całkiem dobra. Kilka postaci wcale mi nie pasowało, w tym np. Teresa, która mnie denerwowała, nie wiem nawet czemu. Podobał mi się za to bardzo Thomas Brodie-Sangster, który wcielił się w rolę Newt'a. Uroczy chłopak, miło się go oglądało. Na uwagę zasługuje również Ki Hong Lee, grający Minho. Mimo tego, że wyobrażałam go sobie ZUPEŁNIE inaczej, to wydawał się on taki sympatyczny i jakby nie było przekonał mnie do siebie. Jest jeszcze Will Poulter jako Gally. W książce Gally (z tego co pamiętam) nie pojawiał się za często i w ogóle, a tutaj w filmie, był zdecydowanie bardzo ważną postacią. Tak sobie myślę, że dobór aktorów wyszedł im naprawdę świetnie, bo jedyne zastrzeżenia mam do Teresy, której i tak nie lubiłam w książce, ale w filmie no cóż jeszcze bardziej ją 'znielubiłam'.

Kolejną ważną rzeczą były oczywiście efekty specjalne. Sam Labirynt zrobił na mnie ogromne wrażenie, ale wyobrażałam go sobie trochę inaczej. Jednakże filmowa wersja labiryntu była rewelacyjna. O! Dodajmy do tego jeszcze Buldożerców. Od samego początku zastanawiało mnie jak oni będą przedstawieni i okazali się oni jeszcze straszniejsi niż myślałam. Okropne potwory, na które nie mogłam wręcz patrzeć. Ale to chyba dobrze. Zastanawiam się co jeszcze mogłabym dodać, bo chyba wszystko to co chciałam omówić, już to zrobiłam. Wspomnę może, że zakończenie było naprawdę dobre i spodobało mi się bardziej niż w książce. Zresztą, cały film był według mnie lepszy niż książka- zaznaczam jednak, że moje odczucia wobec papierowej wersji "Więźnia Labiryntu" były raczej negatywne. Także idźcie do kina i popatrzcie sobie jak cudowny jest Dylan O'Brien na wielkim ekranie. <3 

*źródło obrazków: tumblr







piątek, 19 września 2014

89. Rywalki - Kiera Cass

Tytuł: Rywalki ♦ Autor: Kiera Cass   Stron: 333
Wydawnictwo: Jaguar ♦ Seria: Rywalki t.1/5 ♦ Ocena: 2/6
Tytuł oryginału: Selection

Rywalki” przyciągały mnie wzrokiem, odkąd tylko zobaczyłam ich przepiękną okładkę. Już dawno nauczyłam się tego, żeby nigdy nie oceniać książki po okładce, ale w tym wypadku, nie mogłam się im oprzeć i kupiłam je ze względu na śliczną szatę graficzną. Wiem- zły powód. Nie powinnam była tego robić, ale usprawiedliwiałam się tym, że przecież fabuła też wydawała się być całkiem interesująca. To były jednak płonne nadzieje, a rzeczywistość okazała się dużo gorsza...

America Singer, żyje w państwie Illei podzielonym na klasy, którym rządzi król i królowa. Odkąd ich jedyny syn, książę Maxon, stał się gotowy ożenić, państwo urządza Eliminacje. Wśród trzydziestu pięciu kandydatek z całej Illei, zostanie wybrana jedna dziewczyna, która stanie u boku księcia i zdobędzie koronę. Ale Eliminacje, to dodatkowa rozrywka dla państwa. Zmagania uczestniczek będą pokazywane w każdym domu, bez względu na klasę rodziny. Będzie to jedno z najważniejszych wydarzeń w królestwie dla każdego mieszkańca Illei, a szczególnie księcia Maxona i jego przyszłej wybranki.

Przyznaję się bez bicia, że gdy mam za dużo wolnego czasu, oglądam reality show. Jest takie jedno konkretne, które uwielbiam, ale oczywiście podchodzę do tego z dystansem. Do czego zmierzam... „Rywalki” to jedno, wielkie reality show. Pomyślelibyście sobie pewnie, że skoro lubię od czasu do czasu coś takiego obejrzeć to i książka o podobnym klimacie powinna mi przypaść do gustu? Nic bardziej mylnego. Ta książka to dla mnie porażka na całej linii. Wybaczcie, wiem, że wielu osobom się ona podoba i naprawdę nie chcę nikogo tym urazić, ale po prostu kompletnie mi się ona nie spodobała. Jeśli czytam książkę, to chcę się przy niej dobrze bawić, ale także chciałabym żeby miała ona w sobie jakiś przekaz, morał, a nie tylko niosła za sobą taką głupotę. Tutaj nic podobnego nie znalazłam. Na dodatek, żeby było jeszcze tragiczniej, pojawia się trójkąt miłosny. O niebiosa! Jak ja tego nie cierpię! Mogę czasem na to przymknąć oko, jeśli jest on bardziej dalekim tłem, ale przecież tutaj to jedna z ważniejszych kwestii w książce, jeśli nawet nie najważniejsza. Tego wszystkiego w "Rywalkach" było za wiele. 

Żeby nie było aż tak bardzo negatywnie, przyznam, że pierwszy raz spotkałam się z podobną tematyką i jakby nie było, można to uznać za jakiś innowacyjny pomysł, w dobie gdy na rynek wydawane są prawie wszystkie książki napisane na jedno kopyto. Ale czy naprawę chodzi o to żeby książka za wszelką cenę była inna niż wszystkie, nawet mimo tego, że pomysł na nią jest kompletnie idiotyczny? Okej, w sumie nie powinnam aż tak narzekać, bo widziałam opis i wiedziałam o czym będzie traktować ta książka, ale i tak chciałam spróbować. Teraz jestem zawiedziona na całej linii i nie mogę zrozumieć, dlaczego tyle osób się nią zachwyca i co w niej widzą, czego ja nie potrafię dostrzec?

Rywalki” to książka, która nie ma w sobie niczego godnego uwagi. Jest ona przepełniona głupotą i nawet sam wątek miłosny, który pełni w niej wielką rolę jest płaski i nie wiadomo skąd się wziął. Do tego dochodzi masa schematów i przewidywalność. Przykro to stwierdzić, ale jedyne co mi się w niej podoba to okładka. Tak przy okazji, jak to jest możliwe, że rewelacyjne książki mają czasami okropne okładki, a książka taka jak ta, posiada śliczną? Nie ma sprawiedliwości. W każdym razie, nikomu tej książki nie polecam, bo jest ona słaba w całej rozciągłości. Nie ma mowy, żebym sięgnęła po kolejne tomy (a podobno druga część jest jeszcze gorsza od tej- to jest w ogóle możliwe?), bo ledwo dałam radę skończyć ten.

***
Zostawiam Was dzisiaj z tą bardzo negatywną recenzją, tymczasem ja niedługo wybieram się
na premię "Więźnia labiryntu" i już nie mogę się go doczekać! 
Udanego weekendu życzę :)
Alys

środa, 17 września 2014

Zostań, jeśli kochasz - ekranizacja {książka vs film}


"Zostań, jeśli kochasz" to film, który  bardzo chciałam obejrzeć odkąd tylko zobaczyłam jego zwiastun. Stwierdziłam, że w oczekiwaniu na niego, najpierw przeczytam książkę. Z tym był lekki problem, bo nigdzie jej nie mogłam znaleźć, dlatego w końcu wyszukałam ją na e-booku. Przeczytałam i zachwytu brak- więcej w recenzji. Na film natomiast wybierałam się z przekonaniem, że będzie dużo lepszy od papierowej wersji. I co mnie spotkało? Kolejny zawód. 
        
Ja nie wiem o co tu chodzi, co jest nie tak z tą historią, czy może po prostu jest to nie mój klimat, ale nie potrafiłam się w ogóle wczuć w ten film. Niby wszystko było jak trzeba, sceny z książki były właściwie takie jak je sobie wyobrażałam, była śliczna muzyka, gra aktorska jak dla mnie na wysokim poziomie, więc czego więcej chcieć? Właśnie. Sama nie wiem, chciałam poczuć jakieś emocje, wzruszyć się, czasem się pośmiać, a tu wyszedł naprawdę przeciętny film, który wcale mnie nie zaciekawił. Wygląda na to, że sama historia mnie do siebie nie przekonuje, bo zarówno książka, jak i film, są dla mnie jakieś takie niewyraziste. Przynajmniej jeśli chodzi o retrospekcje w filmie, to były one bardzo ładnie wkomponowane i wyglądało to całkiem naturalnie, bo w książce mnie irytowały, natomiast w ekranizacji, chociaż to im ciekawie wyszło. 
        
Tak jak wspominałam gra aktorska była naprawdę dobra, z początku miałam obiekcje co do aktora Jamiego Blackley'a, który wcielił się w rolę Adama. Nie za bardzo mi pasował, ale później okazało się, że był to dobry wybór, bo Jamie zagrał przepięknie. Chloe Grace Moretz jako Mia, również całkiem nieźle sobie poradziła, jednak nie zmienia to faktu, że głównej bohaterki nie polubiłam ani w książce, ani w filmie. Ważną rolę odgrywali tu również rodzice Mii, zostali oni przedstawieni jako fani rocka i byli bardzo przekonujący. Trzeba przyznać, że razem tworzyli całkiem niezłą rodzinkę.

I to by było na tyle, film moim zdaniem jest dość słaby, tak samo jak i książka. Osobiście żałuję, że wybrałam się na niego do kina, chociaż zwiastun był bardzo obiecujący, niestety nic z tego nie wyszło i czuje się zawiedziona. Nie polecam, chyba, że naprawdę lubicie taką tematykę.


Gatunek: Dramat
Reżyseria: R.J. Cutler
Scenariusz: Shauna Cross
Produkcja: USA
Obsada: m.in. Chloe Grace Moretz, Jamie Blackley, 
Mireille Enos, Joshua Leonard

piątek, 12 września 2014

88. Lato drugiej szansy - Morgan Matson

Tytuł: Lato drugiej szansy  Autor: Morgan Matson
Stron: 413 ♦ Wydawnictwo: Jaguar
Tytuł oryginału: Second Chance Summer ♦ Ocena: 5/6

Przez wakacje przeglądając kilka blogów, natrafiałam często na książki, które polecacie na wakacje. Postanowiłam sobie, że spróbuję przeczytać kilka z tytułów, jakie proponowaliście. W tym zestawieniu kilka razy znalazłam „Lato drugiej szansy”. Dla uczniów wakacje się skończyły, ale ja mam jeszcze cały wrzesień wolny, także stwierdziłam, że jeszcze ta książka nada się na ten okres. Ah! Jak ja chciałabym spędzić wakacje w tym samym miejscu co główna bohaterka tej książki!

Taylor Edwards, to całkiem przeciętna siedemnastolatka. Nie wyróżnia się w niczym szczególnym, nie ma żadnych ciekawych zainteresowań, w przeciwieństwie do swojego utalentowanego rodzeństwa. Jej straszy brat Warren to prawie geniusz. Na krok nie rozstaje się ze swoimi książkami, a młodsza siostra Gelsey to urodzona baletnica. Na ich tle, Taylor jest raczej nijaka. Gdy rodzina nagle dowiaduje się o nieuleczalnej chorobie ojca, postanawiają wyjechać na całe wakacje do domku nad jeziorem, który położony jest w górach. Dla Taylor jest to ostatnia rzecz, na jaką miałaby ochotę. Pięć wakacji temu doszło tam do pewnych wydarzeń, o których pragnęła zapomnieć na zawsze. Jednak jedzie tam, by po raz ostatni spędzić wakacje z ojcem, któremu zostało kilka miesięcy życia.

Na początku dla Taylor, wyjazd w miejsce pełne wspomnień z dzieciństwa, to istna tragedia. Wyrosła już z zabaw, a przyjaciół zostawiła bez odpowiedzi pięć lat temu. Od siedmiu lat, Taylor co wakacje przyjeżdżała z rodziną do domku nad jeziorem, gdzie poznała swoją najlepszą przyjaciółkę Lucy oraz pierwszą miłość Henry'ego. Jednak Taylor ma pewną, dużą wadę. Nie potrafi stawić czoła problemom. Gdy nagle jej życie zaczyna się komplikować, Tay bierze nogi za pas i ucieka. Zdaje sobie ona sprawę z tego, że to nie jest rozwiązanie, ale nie potrafi zachować się inaczej. Pięć lat temu gdy jej życie wymknęło się spod kontroli, dziewczyna czym prędzej uciekła z wakacyjnej miejscowości , zostawiając Lucy i Henry'ego bez wyjaśnienia. Teraz przyjdzie jej znowu stawić im czoła.

„Lato drugiej szansy” spodobało mi się już od pierwszych stron. Przede wszystkim, styl z jakim została napisana książka jest rewelacyjny. Morgan Matson potrafi pisać interesująco, nawet gdy opisuje zwykłe czynności. Czytało mi się ją płynnie i bardzo przyjemnie. Uwielbiam język, jakim została napisana oraz przedstawioną historię. Okazało się, że każdy kto polecał tę książkę na lato, miał zupełną rację. Jest ona idealna na ten czas, aż samemu chciałoby się pojechać w takie urocze miejsce i spędzić czas jak Taylor. Gdyby nie choroba jej ojca, mogłaby spędzić tam naprawdę beztroskie lato. Oprócz tego, książka zawiera w sobie morał. Zresztą sam jej tytuł na to wskazuje, chodzi oczywiście o drugie szanse i wolę przebaczenia. Podobało mi się, że nie jest to tylko świetne i lekkie czytadło, ale także niesie za sobą przekaz. Każdy z nas popełnia błędy, nikt nie jest idealny, dlatego warto czasem dać komuś drugą szansę, gdy zbłądzi. O tym między innymi jest ta książka, a czytało mi się ją naprawdę wyśmienicie.

Wiem, że pewnie większość z Was nie ma już wolnego, ale uważam, że książka jak ta, nadaje się nie tylko na lato. Dla mnie była ona idealnym przerywnikiem od paranormalnych książek i spędziłam przy niej cudowne chwile. Pani Matson potrafi pisać w niesamowity sposób i jestem kompletnie oczarowana tą książką. Pod każdym względem mi się podobała i nie mogę się doczekać aż zapoznam się z resztą jej książek. Podsumowując „Lato drugiej szansy” to cudowna lektura- polecam z całego serca!


piątek, 5 września 2014

87. Wielki Błękit - Veronica Rossi

Tytuł: Wielki Błękit  Autor: Veronica Rossi
Stron: 365  Tytuł oryginału: Into The Still Blue ♦ Wydawnictwo: Otwarte
Trylogia: tom #3 ♦ Ocena: 5/6

Pamiętam, gdy sięgnęłam po książkę "Przez burze ognia" i kompletnie przepadłam na kilka godzin. Książka mi się podobała tak bardzo, że nie byłam w stanie odłożyć jej na półkę. Gdy ją skończyłam, myślałam tylko o tym, że chcę już mieć jej kontynuację. Nic z tego. Musiałam czekać dobre kilka miesięcy i dopiero wtedy zabrałam się za "Przez bezmiar nocy". Tutaj nie było już tego ogromnego entuzjazmu, ale jednak, ciągle mi się podobała. Podchodząc do "Wielkiego Błękitu" nie wiedziałam czego się spodziewać. Po drugiej części byłam lekko zawiedziona, ale nie na tyle by nie dokończyć trylogii. Jak wypadł finał?

Eter szaleje na niebie dzień i noc. Jego siła zdaje się ciągle wzrastać i powodować coraz to nowe wybuchy. Mieszkańcy Fal, nie mają wyboru. Aby przeżyć, jak najszybciej muszą odnaleźć Wielki Błękit- miejsce, gdzie niebo jest przejrzyste, a eter nie unosi się w powietrzu. Tylko tam mają szansę, na bezpieczne życie. Ale jak tam trafić, skoro nie znają jego położenia? Do tego zadania będzie im potrzebny Cinder, tylko on jest w stanie kontrolować eter i przeprawić ich do bezpiecznej przystani. Ale chłopiec przetrzymywany jest przez Osadników wbrew jego woli, dlatego Aria, Perry i Roar wyruszają w drogę, by go uwolnić.

Czuję sentyment do tej trylogii. Mimo iż pierwszą część czytałam w tamtym roku, to wiem, że zajęła ona bardzo ważne miejsce w moim czytelniczym sercu. Drugą częścią niestety byłam odrobinę zawiedziona, bo cóż myślałam, że będzie tak samo genialna jak pierwsza, ale nie zmienia to faktu, że "Wielki Błękit" mógł na nowo wyrównać poziom. Myślę, że tak się stało. Książka ta wzbudziła we mnie wszystkie te emocje, których doświadczyłam przy "Przez burzę ognia", chociaż nie robi ona na mnie już tak dużego wrażenia. Podczas oczekiwania na zwieńczenie trylogii, przeczytałam wiele, niesamowitych książek i teraz widzę, że potrzeba mi czegoś więcej, by wywołać taki zachwyt. Niemniej jednak uważam, że jest to idealne zwieńczenie trylogii i naprawdę nie zawiodłam się na niej.

Akcja książki, tak jak przy poprzednich tomach, jest dynamiczna i ciągle coś się dzieje. Główni bohaterowie to te same osoby, które tak bardzo polubiłam na samym początku trylogii. Nie ukrywam, że jednym z moich ulubionych bohaterów stał się Roar, który swoim humorem i sposobem bycia poprawiał każdemu nastrój. Mimo okropnych wydarzeń jakie miały miejsce, Roar potrafi się udźwignąć i stawić czoła trudnościom. Aria to dziewczyna, która przeszła pewną zmianę, ze strachliwej i kruchej osoby, staje się pewna siebie i odważna. Razem z Perrym mają szansę, uratować plemię i odnaleźć spokój w Wielkim Błękicie. Ale do tego czasu, czeka ich wiele wyzwań i niebezpieczeństw, które muszą pokonać by im się udało.

Myślę, że nie jestem w błędzie pisząc, że zawsze mamy oczekiwania wobec finałowych tomów, prawda? Szczególnie jeśli jest to trylogia czy też seria, którą uwielbiamy- tym trudniej jest wtedy ostatecznie pożegnać się z bohaterami. W przypadku "Wielkiego Błękitu" jestem całkowicie usatysfakcjonowana z obrotu wydarzeń i tego jak koniec swojej trylogii poprowadziła Veronica Rossi. Chciałabym nawet, żeby każdy finał, był tak dobry tak ten. Dlatego teraz, z całego serca polecam Wam tę trylogię, bo jest to jedna z moich ulubionych dystopii.


W skład trylogii wchodzą:
1. Przez burze ognia 2. Przez bezmiar nocy 3. Wielki Błękit