Tytuł: Wzorzec zbrodni ♦ Autor: Warren Ellis ♦
Stron: 294 ♦ Wydawnictwo: SQN ♦
Ocena: 3/6 ♦
Z kryminałami to różnie bywa. Jedne od razu wciągają czytelnika w wir zdarzeń i nie wypuszczają go aż do samego końca. Drugie powoli nabierają rozpędu, aż w końcu możemy śmiało stwierdzić, że pochłonęły nas aż do rozwiązania zagadki. Są też kryminały, które, mimo że nie wciągają do swojego świata tak bardzo jak dwa poprzednie typy, to suma summarum są całkiem dobre. Pytanie teraz, do której z grup należy "Wzorzec zbrodni"?
Wezwanie. Zwyczajna akcja policji. Dwoje martwych ludzi i przypadkiem odkryta sprawa, która może nastręczyć policji tylko kłopotów. John Tallow podczas jednej z akcji, nie dość, że traci partnera, to jeszcze trafia w sam środek "świątyni" szaleńca. W jednym mieszkaniu, jeden obok drugiego, na ścianach wiszą bronie różnego rodzaju. Jak się później okazuje, każdy z pistoletów czy karabinów służył do popełnienia innej zbrodni, przy czym zostały one użyte tylko raz. Co ciekawe każda ze spraw, była umarzana ze względu na brak dowodów. Teraz zostają one wznowione, a do ich rozwiązania przydzielony zostaje nikt inny jak John Tallow. Czy uda mu się rozpracować wzór zbrodni i odnaleźć mordercę?
Książka zapowiadała się naprawdę intrygująco. Pomysł na fabułę, uważam za świetny, więc liczyłam, że również i treść okaże się tak dobra. Wydaje mi się, że trochę się przeliczyłam. Ale zacznijmy najpierw od mocnych stron książki, bo na pewno ona takowe posiada. Zazwyczaj nie przykładam większej uwagi do miejsca akcji, ale w tym wypadku Nowy Jork oczami Warrena Ellisa był przedstawiony nad wyraz obrazowo. Zawsze sobie wyobrażałam, że jest to miejsce tętniące życiem, otoczone drapaczami chmur i żółtymi taksówkami krążącymi pośród ulic. Idealne miejsce do zwiedzania i w moim wypadku wręcz do podziwiania. Wizja tego miasta oczami pana Ellisa przeraziła mnie do szpiku kości. Ulice zbryzgane krwią i przesiąknięte przestępstwem. Intrygi, kłamstwa i oszustwa. Mordercy chodzący po ulicy, szukający kolejnej ofiary. Jeśli kiedykolwiek udam się do Nowego Jorku, nie wiem, czy będę w stanie przejść spokojnie przez Central Park. Podoba mi się, to jak bardzo obrazy przekazane przez autora były przekonujące.
Główny bohater John Tallow to postać raczej nijaka, która stara się wtopić w tło i zostać niezauważonym. Jego życie prywatne właściwie nie istnieje, ale można o nim powiedzieć, że jest detektywem z powołania. To właśnie lubię w książkach; pokazują, że na tym świecie, pełnym oszustw, chodzenia na łatwiznę, są ludzie, którzy robią coś z sercem i prawdziwym zaangażowaniem. To można Tallow'owi przyznać. Dostał sprawę, którą każdy spisywał na straty. Wszyscy mówili mu, że to się nie uda, ale on do końca wierzył, że rozwiązanie tej zagadki jest możliwe.
Wszystko niby pięknie, ale jak się okazuje nie do końca. Przeszkadzał mi styl autora. Nie potrafiłam się wczuć w akcję, czy chociażby polubić wykreowanych przez niego bohaterów. Wracając do pytania zadanego we wstępie, "Wzorzec zbrodni" należy do trzeciej grupy przeze mnie wymienionej. Myślę, że ta książka miała duży potencjał, który po prostu nie został odpowiednio wykorzystany. Tak naprawdę wszystko byłoby świetnie gdyby nie ten styl i język jakim się posługiwał autor. A szkoda, bo to mógłby być naprawdę dobry kryminał, a wyszło dość przeciętne czytadło.
We "Wzorcu zbrodni" zabrakło mi "tego czegoś". Nie powalił mnie może na kolana, ale skłamałabym gdybym napisała, że nie byłam ciekawa rozwoju wydarzeń. Więc pomimo tego, że nie podobał mi się sposób jakim została napisana ta książka, to i tak bawiłam się przy niej całkiem dobrze. Myślę, że jeśli lubicie ten gatunek, to możliwe, że Wam "Wzorzec zbrodni" przypadnie do gustu.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu SQN :)