wtorek, 31 marca 2015

Stos [3/2015]

Cześć! :D
Dzisiaj ostatni dzień miesiąca, a więc przyszła również pora na stos. Obok prezentuje Wam wszystkie książki jakie trafiły do mnie w tym miesiącu i muszę przyznać, że jest ich całkiem sporo.

Od góry:
1. Talon - egzemplarz od wyd. Harlequin Mira. RECENZJA
2. Szepty o wschodzie księżyca- od Feeria, recenzja niebawem.
3. W cieniu- moja pierwsza książka do recenzji od wydawnictwa Znak Literanova :)
4. Królowa na wojnie- od Dreams, RECENZJA
5. Eleonora&Park- to moja pozycja obowiązkowa, którą wcześniej czytałam po angielsku na czytniku, ale musiałam mieć swój własny egzemplarz. RECENZJA
6. Nigdy nie gasną- również mój zakup
7. Zbuntowani- z wymiany na finta.pl
8. Wszechświaty- z wymiany na lubimyczytac.pl
9. Blask - trafiłam na wielką promocję tych czterech książek od dołu, gdzie za nie wszystkie zapłaciłam ok. 25zł :D
10. Żelazny cierń- j.w.
11. Partials- j.w.
12. Wróżbiarze- j.w.



Czytaliście któryś z tytułów? Dajcie znać, co sądzicie :)


środa, 25 marca 2015

109. Talon - Julie Kagawa

Tytuł: Talon Autor: Julie Kagawa
Stron: 413 Wydawnictwo: Mira
Ocena: 4/6

Twórczość pani Kagawy poznałam kilka lat temu, gdy czytałam serię Żelazny Dwór. Bardzo miło ją wspominałam, dlatego wiadomość, że w Polsce ma się pojawić nowa saga autorki, bardzo mnie ucieszyła. Tym bardziej, że fabuła o smokach, to coś o czym jeszcze nie czytałam, a miałam wielką chęć by to zmienić. 

Ember i Dante Hill'owie to na pozór zwyczajni nastolatkowie, idealnie wpasowujący się do otoczenia, a to wszystko za sprawą specjalnego przygotowania. Tak naprawdę ta dwójka rodzeństwa nie ma ze zwyczajnością nic wspólnego. Są smokami- stworzeniami potężnymi, ale zarazem niebezpiecznymi, stanowiącymi łatwy cel. Pod postacią ludzi zostają wysłani na misję do Kalifornii, by się zasymilować z nastolatkami, a następnie przejść do kolejnego etapu szkolenia. To dzięki wielkiej organizacji o nazwie Talon, smoki mają szansę na przeżycie. Bo to właśnie ona zapewnia im wszystko czego potrzebują. Jednak Talon ma jednego, wielkiego wroga. Od wieków na smoki polują członkowie zakonu Świętego Jerzego. Są oni przekonani, że smoki to istoty złe, pragnące zagłady ludzkości, dlatego ich misją jest pozabijanie wszystkich smoków jakie uda im się wytropić. Jednak gdy jeden z najlepszych żołnierzy Zakonu otrzymuje misje odnalezienia i zlikwidowania smoczego szpiega Ember Hill, nie spodziewa się, że to zadanie będzie dla niego tak trudne. Bo jakim cudem, ta wesoła i lekko zwariowana rudowłosa dziewczyna może być śmiertelnym zagrożeniem? Sprawy zaczynają się komplikować...

Czytając kilka lat temu książki Kagawy byłam nimi zachwycona. Sądziłam, że w przypadku "Talona" będzie bardzo podobnie, przynajmniej nie miałam żadnych podstaw by przypuszczać, że będzie inaczej. Niestety jestem trochę zawiedziona. Bardzo spodobał mi się sam pomysł o smokach, gdyż mam wrażenie, że występuje on dość rzadko w literaturze, ale wydaje mi się, że autorka nie przedstawiła nam go wystarczająco. To co mnie rozczarowało, to fakt, że smoki są jedynie tłem tej historii. Nie poznajemy ich życia od podszewki, tylko bardzo ogólnikowo. Wiemy, że istnieje organizacja zrzeszająca smoki, są wśród nich osobniki obejmujące różne funkcje, ale nic poza tym. Nic o tym skąd to wszystko wzięło swój początek albo chociażby jak wygląda codzienne życie smoków. Te właśnie szczegóły na pewno urozmaiciłyby treść.

Kolejnym mankamentem tej książki byli niestety bohaterowie. Ember Hill to postać, która inteligencją nie grzeszy i często pakuje się w kłopoty przez swoją lekkomyślną postawę. Jednakże bardzo możliwe, że był to specjalny zabieg autorki, pokazujący, że tak naprawdę smoki bywają impulsywne i działają pod wpływem emocji. Tak było w przypadku Ember, która swoim zachowaniem nie raz mnie zaskakiwała. Jednak mimo tych dwóch wad, o których wspomniałam powyżej, książkę czytało mi się bardzo przyjemnie. Mam na uwadze to, iż jest to dopiero pierwszy tom smoczej sagi, a więc w następnych tomach akcja może się zdecydowanie rozwinąć. Już w tym momencie autorka obudziła we mnie ciekawość bardzo dobrze zapowiadającym się zakończeniem. 

Reasumując "Talon" to lektura ciekawa, aczkolwiek mam wrażenie, że autorka nie wykorzystała w pełni swojego potencjału. Jednak jak na początek serii zapowiadającej się na kilka tomów, jest on dobrym wprowadzeniem do świata smoków. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach, dowiemy się trochę więcej o tych istotach, a i sama akcja przyspieszy. Ja trzymam za to kciuki, a Was zachęcam do przeczytania "Talona" jeśli macie ochotę na lekką i fantastyczną powieść młodzieżową.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu Mira!

niedziela, 22 marca 2015

Ekranizacja: Zbuntowana (Insurgent)


Swoją przygodę z trylogią Veronici Roth skończyłam na pierwszym tomie. "Niezgodna" nie za bardzo przypadła mi do gustu, zupełnie odwrotnie niż film. Ekranizację wspominam naprawdę dobrze, dlatego byłam bardzo ciekawa jak potoczą się dalsze losy Tris w "Zbuntowanej". Poszłam do kina i znowu jestem mega pozytywnie zaskoczona.

Fabuły przybliżać nie będę, dzisiaj chce Wam tylko przekazać swoje wrażenia po seansie.
Jak wspominałam książki nie czytałam, więc poszłam na film zupełnie w ciemno, bardzo ciekawa tego co się w tej części wydarzy. Powiem Wam przy okazji, że bardzo rzadko się zdarza żebym szła do kina bez uprzedniego przeczytania pierwowzoru w przypadku ekranizacji, a bawiłam się świetnie, jak nie lepiej niż zazwyczaj. To była po prostu czysta przyjemność oglądania, bez żadnych oczekiwań czy denerwowania się, że reżyser pozmieniał to i owo. To było wspaniałe. Chyba częściej muszę tego próbować. :D Wracając do "Zbuntowanej", to dla mnie najjaśniejszym elementem tego filmu była Shailene Woodley, która skradła cały film swoją grą aktorską. Była niesamowicie przekonująca, wpasowała się do roli Tris i przede wszystkim była w tym naturalna. Tak jakby wcale nie grała, ale dosłownie była Tris. 

Oprócz Shailene, pojawił się również oczywiście Ansel Elgort :) Też świetnie zagrał, ale jego postać była tak denerwująca, że nie chcę się na ten temat wypowiadać, coby nie spoilerować. "Zbuntowana" to prawdziwy misz masz postaci. Niektóre od razu darzymy sympatią, a w niektórych.. no cóż, mamy ochotę czymś rzucić. Miałam tak w kilku momentach :D Warto też zauważyć przemianę jaką przeszła główna bohaterka od pierwszej części. Stała się odważna, ale też dość bezlitosna. Widać, że śmierć bliskich bardzo się na niej odbiła i cały czas nie może się z tym pogodzić. 

Sam film zrobił na mnie duże wrażenie. Pierwszą część można uznać wręcz za spokojną w porównaniu do tej. Ciągła akcja, napięcie i emocje. Świetny klimat i efekty specjalnie wzmocnione dobrze dobraną muzyką to wszystko sprawiło, że film był jeszcze lepszy. Sama fabuła również mnie zaskoczyła. Podobał mi się pomysł poprowadzenia akcji w ten sposób i uważam, że "Zbuntowana" jest nawet lepsza od pierwszej części. Zakończenie może i lekko przewidywalne, ale i bardzo obiecujące. Jako, że nie czytałam książki, to nie mam pojęcia co się dalej wydarzy, choć mam nadzieję, że ostatnie dwie części ("Wierna" zostanie podzielona) będą dobrym zwieńczeniem historii Tris i Cztery, chociaż znając już jeden ogromny spoiler z ostatniej części, nie wyobrażam sobie żeby to było dobre. Ale poczekam i zobaczę, a może scenarzyści pokuszą się o lekką zmianę :)

Ogólna ocena: 9/10

Byliście na filmie? Jakie są Wasze wrażenia? 

niedziela, 15 marca 2015

108. Przedpremierowo: Królowa na wojnie - K.A.S. Quinn

Tytuł: Królowa na wojnie Autor: K.A.S. Quinn
Stron: 314 Trylogia: Kroniki Tempusu #2
Wydawnictwo: Dreams Ocena: 3/6

PREMIERA: 20 marca

Pierwszą część Kronik Tempusu czytałam dwa lata temu, a to okres dość długi. Zabierając się teraz za kontynuację tej serii nie pamiętałam zbyt wiele z pierwszego tomu, gdyż czas zrobił swoje i kilka szczegółów wyleciało mi z głowy. Jednak pamiętałam ogólny zarys fabuły oraz to, że książka mi się podobała. Jak wypadła "Królowa na wojnie"?

Katie niewiele pamięta z ostatniej podróży w czasie. Czasami ma wrażenie jak gdyby nigdy nie brała udziału w tej wyprawy do XIX wiecznego Londynu. Jednak przed jej oczami na nowo pojawiają się znaki i wizje, których nie potrafi do końca zrozumieć. Czyżby nadszedł czas na kolejną podróż do przeszłości, do miejsca, w którym zostawiła swoich przyjaciół- księżniczkę Alicję oraz Jamesa? Na to wygląda. Tym razem, w przeszłości nie dzieje się dobrze. Zbliża się wojna, a do tego Katie dowiaduje się dziwnych rzeczy o swoim przeznaczeniu. Przychodzi prawdziwa wojna, ale nie tylko ta na froncie pomiędzy żołnierzami, ale także wojna osób nadprzyrodzonych. Katie jako jedna z dzieci Tempusu, nie ma wyboru, musi wziąć w niej udział, inaczej na świecie zapanuje chaos.

To co mogę napisać o Kronikach Tempusu, to to, że mają w sobie pewien urok. Akcja dzieje się w XIX wiecznym Londynie w przypadku pierwszego tomu, natomiast w drugim, autorka skupiła się głównie na wojnie na froncie. Niestety brakowało mi tego wiktoriańskiego klimatu, którego doświadczyłam podczas czytania pierwszej części. W "Królowej na wojnie", jak sam tytuł wskazuje, autorka pokazuje czytelnikowi działanie wojsk, oraz jak wygląda pomoc rannym. To właśnie pod przykrywką pielęgniarki, Katie wraz z przyjaciółmi Alicją oraz James'em trafiają do obozu osób rannych po bitwach. Jednak po pewnym czasie Katie zostaje rozdzielona z przyjaciółmi, gdyż na jaw wychodzi prawdziwy powód, dla którego została ona tam wysłana. Prawda będzie dla niej szokująca. Czy dziewczyna udźwignie ciężar tej odpowiedzialności? I kto wygra bitwę?

Nie jestem wielbicielką książek wojennych, dlatego mimo, że w tej książce nie było jako takich scen bitew, to i tak można było wyczuć klimat jaki podczas nich panuje. Jeśli miałabym porównywać drugą część z pierwszą, to lepiej wypada jednak pierwszy tom ze względu na wiktoriański klimat i urok. Tutaj tego mi bardzo brakowało i uważam to za minus. Jednakże patrząc na całość czyli jak na razie na te dwa tomy, to są to bardzo dobre książki dla młodszego czytelnika. Język jakim posługuje się autorka jest bardzo przystępny, bohaterowie to osoby, z którymi każdy chciałby się zaprzyjaźnić, a sama fabuła ciekawa i pomysłowa. Osobiście całkiem przyjemnie spędziłam przy niej czas, chociaż ewidentnie widać, że jest ona przeznaczona dla zdecydowanie młodszych ode mnie osób.

"Królowa na wojnie" to dobra kontynuacja, aczkolwiek spodziewałam się po niej czegoś więcej. Liczyłam na szybką akcję i więcej pięknego Londynu, a w zamian dostałam sporo widoków wojennych. Jednak nie uważam, żeby ta książka była zła, tylko po prostu trochę się różniła od poprzedniej, bo o ile mnie pamięć nie zawodzi, tamten tom był dużo spokojniejszy. Trylogię mogę polecić młodszym czytelnikom, którzy lubią książki z motywem podróży w czasie. Myślę, że może spojrzycie na tę trylogię bardziej przychylnym okiem.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości 
wydawnictwa Dreams, za co serdecznie dziękuję.

Kroniki Tempusu:
1. Królowa musi umrzeć ♦ 2. Królowa na wojnie  3. tytuł nieznany

środa, 11 marca 2015

107. Osobliwy dom pani Peregrine - Ransom Riggs

Tytuł: Osobliwy dom pani Peregrine Autor: Ransom Riggs 
Stron: 390 Seria: tom #1 Wydawnictwo: Media Rodzina 
Ocena: 5/6

"Osobliwy dom Pani Peregrine", to książka, na którą przez pewien czas nie zwracałam uwagi. Jej dość mroczna okładka, z lewitującą dziewczynką nie zainteresowała mnie. Stopniowo jednak, poznawałam coraz więcej informacji o tej książce, a to na przykład, że posiada osobliwe zdjęcia w środku, albo jej akcja dzieje się na wyspie w Walii. Jednakże szalę przeważył Jesse, jeden z moich ulubionych booktuberów, który tę książkę wprost wielbi. Skoro posiada kilka jej egzemplarzy w różnych wersjach, stwierdziłam, że muszę wiedzieć co ta książka ma w sobie. Jeszcze później dowiedziałam się, że napisał ją mąż Tahereh Mafi, która jest autorką jednej z moich ulubionych trylogii, mianowicie "Dotyku Julii". Przepadłam! Musiałam ją mieć.

Jacob miał dzieciństwo pełne przygód. Jego dziadek do snu opowiadał mu różne historie z dzieciństwa, z okresu wybuchu II wojny światowej, kiedy to musiał opuścić swój rodzinny dom w Polsce i udać się na wyspę w Walii by przeżyć. Jego historie wcale nie były jednak takie zwyczajne. Najbardziej przerażające były te o potworach czających się w mroku, które tylko czekają by zaatakować. Opowiadał on także o dzieciach- swoich przyjaciołach, którzy posiadali niezwykłe umiejętności. Jedna dziewczynka potrafiła lewitować, druga podnosić niesamowicie ciężkie głazy bez najmniejszego problemu, a jego kolega Millord był niewidzialny. Takich dzieci o różnych zdolnościach było jeszcze więcej, a na potwierdzenie swoich historii dziadek Portman, pokazywał Jacobowi zdjęcia owych osobliwych dzieci.

Jednak lata mijały, a Jacob zdał sobie sprawę, że zdjęcia równie dobrze mogły być podrobione, a potwory z opowieści dziadka nie istnieć. Niestety obsesja dziadka Portmana na punkcie tych stworzeń, tylko utwierdzała w przekonaniu jego rodzinę, że z jego psychiką nie jest do końca dobrze. Pewnego ranka Jacob otrzymuje od dziadka dziwny telefon, a gdy zjawia się w jego domu, dziadka nigdzie nie ma. Udając się w głąb lasu, Jacob odnajduje dziadka martwego. Niejasne okoliczności śmierci i ostatnie dziwne słowa dziadka sprawiają, że chłopak zaczyna się zastanawiać, czy potwory, które nawiedzają go w koszmarach na pewno nie istnieją. By poznać podejrzane okoliczności śmierci dziadka i spełnić jego ostatnią prośbę, Jacob musi się udać na wyspę do niejakiej pani Peregrine, która jako jedyna może znać odpowiedzi na nurtujące go pytania...

Opis intrygujący, prawda? Ja od razu pomyślałam o tym, że najlepsze w tej książce z pewnością będzie samo miejsce akcji. Jednak okazało się, że całość książki była równie niesamowita. Ten klimat! Naprawdę dawno nie czytałam historii z takim przejęciem, a dreszczyk emocji towarzyszył mi do samego końca lektury. Uwielbiam takie klimaty. Wyspa, mgła, las i te podmokłe tereny, a do tego jeszcze stary dom i jego tajemnica. Wprost cudownie! Wszystko owiane nutką grozy, która daje o sobie cały czas znać. Jacob wyrusza na poszukiwania sierocińca, ale to co tam odnajdzie, zmieni wszystko w jego życiu. Może te potwory wcale nie były wymysłem wyobraźni dziadka, a dzieci naprawdę posiadały te niezwykłe umiejętności? Tego wszystkiego przyjdzie mu się dowiedzieć, podczas tej intrygującej i niebezpiecznej podróży na wyspę.

Jeśli o mnie chodzi, to jestem zachwycona. Pomysł jest genialny, postacie- oczywiście osobliwe, a i sam dom pani Peregrine również robi wrażenie. Książka jest przepięknie wydana, to trzeba podkreślić. Sam autor od zawsze chciał wydać książkę z fotografiami, i tak właśnie zrodził się pomysł na "Osobliwy dom pani Peregrine", który podbił rynek czytelniczy na świecie. W środku znajdziecie osobliwe zdjęcia, które autor wykorzystał dzięki uprzejmości kilku fotografów, którzy szukali ich na pchlich targach, wyszukując tych najbardziej wyjątkowych. Więc jak tu się nie zachwycać? Wystarczy spojrzeć na tę książkę i człowiek już po uszy przepada, a jak dodać do tego jeszcze tak rewelacyjną historię? Aż strach się bać. Nic dziwnego, że na jej podstawie powstanie również film, wyreżyserowany przez Tima Burtona. Nie mogę się doczekać!

"Osobliwy dom pani Peregrine" to książka, która zaskoczyła mnie pod wieloma względami. Najbardziej ujęła mnie historia osobliwych dzieci, a także mroczny klimat jaki w niej panuje. Wydaje mi się, że się nie pomylę jeśli napiszę, że drugiej takiej książki nie znajdziecie! Podobało mi się w niej wszystko, począwszy od bardzo dobrej narracji i stylu autora, po świetnie wykreowane postacie. Atmosfera raz była gęsta jak mgła osiadająca na zapadliskach wyspy, a raz lekka jak poranna mżawka. Zdarzały się momenty przejmujące, ale także takie przy, których wybuchałam śmiechem. Raz nawet popłakałam się ze śmiechu, a to już o czymś świadczy. Z niecierpliwością czekam aż w moje łapki trafi druga część, bo zakończenie pozostawiło przede mną wiele pytań, na które jak najszybciej muszę poznać odpowiedzi. Czytajcie "Osobliwy dom pani Peregrine" jeśli jeszcze tego nie zrobiliście.


Pozdrawiam :)

piątek, 6 marca 2015

106. Love, Rosie - Cecelia Ahern

Tytuł: Love, Rosie Autorka: Cecelia Ahern
Stron: 511 Wydawnictwo: Akurat
Ocena: 2/6

Recenzja może zawierać spoilery dotyczące treści książki.

"Love, Rosie" to tytuł, którego wręcz nie mogłam się doczekać. O dziwo, wcale nie chodziło mi o czytanie, ale o sam film, który w momencie gdy obejrzałam jego zwiastun, skradł moje serce. No dobra, nie ukrywajmy, dołeczki Sama Claflina i urocza Lily Collins zrobiły swoje i właśnie dzięki nim, nie mogłam się doczekać filmu. Na książkę natrafiłam przypadkiem, znalazłam ją akurat w promocji, więc nie mogłam się oprzeć. Jednak dopiero kilka dni temu w końcu miałam okazję obejrzeć film, gdyż dłużej już nie mogłam czekać! Zaskoczył mnie i to bardzo pozytywnie, dlatego czym prędzej zabrałam się za książkę, licząc na to, że będzie jeszcze lepsza.

Rosie i Alex są najlepszymi przyjaciółmi od dziecka. Nie wyobrażają sobie by ktokolwiek mógł ich kiedyś rozdzielić. Snują razem plany na przyszłość, w których Alex będzie lekarzem, a Rosie właścicielką pięknego hotelu. Jednak los chciał, że na dziewczynę spada wiadomość o ciąży. Wyjazd do Bostonu staje się więc niemożliwy, więc dziewczyna zostaje w domu by poświęcić się macierzyństwu. Alex natomiast kończy studia medyczne i zostaje cenionym kardiochirurgiem. Na ich wspólnej korespondencji mijają lata, przewijają się nieudane małżeństwa, pojawiają się dzieci, a także porażki zawodowe, a ta dwójka nadal żyje tysiące kilometrów od siebie. 

Rzeczą, która najbardziej wyróżnia tę książkę od innych jest sposób jej narracji. Nie znajdziecie tu opisów samej akcji, czy przemyśleń bohaterki. "Love, Rosie" składa się wyłącznie z korespondencji Rosie z bliskimi jej osobami na przełomie prawie pięćdziesięciu lat. Pomysł na książkę może i jest interesujący, aczkolwiek gdy zaczęłam czytać stało się to bardzo męczące. Brak interakcji między bohaterami, jedynie listy, z których dowiadujemy się o zaistniałych wydarzeniach, to naprawdę nie było nic pasjonującego. Będę z Wami szczera- ta książka wprawiła mnie w tak podły nastrój, że nie jestem w stanie pozytywnie się o niej wypowiedzieć. Zaraz przybliżę dlaczego.

Podchodząc do czytania tej książki, liczyłam na lekką, romantyczną powieść o miłości, która może się zrodzić pomiędzy dwójką najlepszych przyjaciół. Takie wnioski nasunęły mi się czytając  jej opis i po tym jak zobaczyłam film na jej podstawie. Ale nie spodziewałam się, że tak bardzo się zdenerwuję czytając ją. Z jednej strony myślę sobie, że naprawdę muszę nie mieć cierpliwości skoro ta historia tak bardzo mną wzburzyła, jednak za chwilę sobie uświadamiam, że przeczytałam ją całą, a to przeczy temu bym nie miała cierpliwości, skoro przetrwałam całą lekturę. To miała być ta piękna historia o miłości i przyjaźni? Poważnie? Czytając ją, nie mogłam przestać denerwować się zachowaniem bohaterów i dopiero pod koniec zdałam sobie sprawę, że po co mam sobie tylko psuć humor, skoro i tak nie mam wpływy na to, jak potoczą się losy bohaterów.

Jak to jest możliwe, że bohaterowie mimo tego, że byli w sobie zakochani, nie potrafili sobie tego nigdy wyznać? Dlaczego musiało dojść do tego, że stracili z życia tak wiele lat? Ja tego nie mogę zrozumieć. Alex i Rosie znają się od dziecka, a ich uczucia widać jak na dłoni. Jedno się boi, drugie nie wie czego chce, żadne z nich nie chce zostać odtrącone, ale przecież jeśli nigdy nie postawimy tego pierwszego kroku, to się nie dowiemy co możemy stracić. Nie można podchodzić do życia z wieczną obawą, że możemy zostać skrzywdzeni, bo przecież prawdopodobne jest również to, że wiele zyskamy. Nigdy, przenigdy nie chciałabym przeżyć życia w ten sposób co Rosie. Owszem, została matką w wieku osiemnastu lat i sobie poradziła z tym świetnie, ale po drodze miała tyle ciężkich przeżyć z facetami, gdy jedyny na którym tak naprawdę jej zależało był na drugim kontynencie z inną kobietą. A dlaczego? Bo nie starczyło jej odwagi na to by wyznać co czuje. Alex i Rosie mieli przed sobą całe życie, ale każde z nich poszło w inną stronę, nigdy nie będąc do końca szczęśliwym. Oszukiwali się całe życie i zmądrzeli dopiero po wielu latach. W końcu lepiej późno niż wcale...

"Love, Rosie" to powieść, która wywołała na mojej twarzy jedynie grymas złości i frustracji. Nie jestem w stanie zrozumieć irracjonalnego zachowania bohaterów, którzy bali się zaryzykować sięgnąć po własne szczęście. Żyjąc w ten sposób, nigdy nie osiągniemy tego czego chcemy. Przykro mi było czytać o losach Rosie i Alexa. Każde z nich żyło swoim życiem, z dala od siebie, udając i nie potrafiąc przyznać się przed sobą do własnych uczuć. 
Jak widzicie przez tę książkę jestem tylko sfrustrowana, więc nie będę dalej marudzić, bo nie warto dłużej tego ciągnąć. Zalecam trzymać się od niej z dala i od razu mówię, że mam nadzieję, że nie uraziłam nikogo swoją opinią, bo na pewno nie było to moim zamiarem. Natomiast jeśli chodzi o film na jej podstawie tu zaskoczenie, ponieważ mam o nim odmienne zdanie. Wiem, że to dziwne, ale film wypadł po prostu o niebo lepiej. Chcę zauważyć, że w książce, w momencie gdy Alex wyznaje swoje uczucia Rosie, oboje mają po pięćdziesiąt (!) lat. W filmie aktorzy nie byli aż tak bardzo postarzeni dlatego robiło to zdecydowanie lepsze wrażenie. Reasumując film na tak, książka na nie.

Pozdrawiam :)

A obrazki z filmu takie piękne *.*